W dzisiejszym poście parę słów o totalnych porażkach makijażowych. Konkretnie będzie o tuszach do rzęs. Z moich początków makijażowych niezbyt miło wspominam Maybelline. Jakieś za gęste były dla mnie, zbyt sklejały rzęsy. Po prostu nie.
Potem długo używałam tuszy do rzęs Yves Rocher pogrubiających i tuszu Queen Attitude z Bourjois. Ten ostatni to mój zdecydowany ulubieniec pachnący szafirkami. Dobrze rozdzielał i wydłużał. Nie rozmazywał się i zasychał niemal od razu.
Niestety Queen Attitude jest już niedostępny stacjonarnie, a nie zawsze chce mi się go zamawiać online. Dlatego jestem w trakcie poszukiwań tuszu, który mi go zastąpi. Jak na razie poszukiwania idą w kratkę i na jeden tusz niezły przypada kilka złych :( Postanowiłam wypróbować najpierw kilka innych tuszy z Bourjois. O ile One Second był całkiem przyzwoity (trochę za bardzo się osypywał po paru godzinach, ale poza tym nie sklejał i dawał fajny ekekt pogrubienia i wydłużenia), to już dwa kolejne tusze tej marki po paru użyciach wylądowały w koszu. Pierwszy z nich to Mascara Volume Clubbing Waterproof - nie wiem czy występowała w wersji niewodoodpornej, ale ta, która kupiłam nie nadawała się do niczego. Tusz już po chwili się osypywał, przy zmywaniu było tylko gorzej. Cały tusz zamieniał się w płatki, które roznosiły się po całej twarzy. Drugi tusz to Volume Glamour Max Holidays Waterproof - to samo, tusz się osypuje, nie tak bardzo jak poprzednik ale dalej pojawiają się te wkurzające płatki pod okiem. Dodatkowo podrażniał mi oczy, przy soczewkach już po paru minutach coś mnie drapało w oko. Pewnie to kwestia tych osypujących się farfocli.
Skoro tusze Bourjois nie sprawdziły mi się, postanowiłam kupić coś tańszego - Studio Lash instant volume z Miss Sporty. No i kolejny niewypał. Efekt na rzęsach średni, za to czas jaki tusz potrzebuje na zaschnięcie na rzęsach był niebotycznie długi. Po 20 minutach dalej sie odbijał i brudził. Niestety nie jestem w stanie zaprzestać mrugania na tak długi czas, więc tusz poszedł w odstawkę.
Tym razem stwierdziłam, że kupię tusz z Yves Rocher - kiedyś je lubiłam. Wybrałam coś z nowych tuszy, czyli Mascara Volume Elixir, która ma wzmacniać rzęsy. Zamiast czarnego kolor brązowy (dawniej mój ulubiony na dzień). Okazało się to kolejnym niewypałem. Na początku myślałam, że tusz ma głównie dodawać objętości i się trochę zawiodłam, bo efekt na rzęsach był słaby. Bardzo sklejał, ledwo co pogrubiał i prawie nie wydłużał, a w dodatku strasznie ciężko maluje się szczoteczką, tusz prawie się na nią nie nabiera i nie chce osadzić się na rzęsach. Jest wszędzie wokół, tylko nie na nich, a powieka górna za każdym razem wyciapana. Poprostu średni tusz, który niewiele robił z moimi rzęsami. Potem doczytałam, że on ma wzmacniać rzęsy więc postanowiłam używać go dalej, żeby zobaczyć jak sobie poradzi. I tutaj tusz przeszedł samego siebie. Spieszyłam się na autobus i postanowiłam tylko rzęsy pomalować. Dosłownie pociągnęłam po nich tuszem raz czy dwa i poszłam się dalej szykować. Tusz miał jakieś 15minut na zaschnięcie i wydawało się że wszystko jest ok. Wychodząc nie zauważyłam żeby się rozmazał. Poszłam na przystanek, 15minut czekania przy -15 stopniach, plus 6 minutowa podróż autobusem. Weszłam do galerii handlowej i przeżyłam szok przechodząc koło pierwszego lustra. Cały tusz spłynął z rzęs i osadził się pod okiem, a także odbił plamy na górnej powiecie. Piękna panda, tylko że brązowa. Jedyny plus jaki mogę tu dać, to to że się bez problemu zmył ciepłą wodą. Nie wiem czy tusz nie zdąrzył zaschnąć przed wyjściem, czy postanowił zamarznąć na mrozie i się rozpuścić zaraz po wejściu do galerii, ale efekt był tragiczny. I chociaż markę Yves-Rocher darzę sympatią i mam kilku swoich ulubieńców wśród ich produktów, to ten tusz do nich nie należy i nigdy więcej nie chcę go mieć koło siebie.
Także czeka mnie testowanie kolejnego tuszu i mam nadzieję, że będzie lepszy od poprzedników.
Pozdrowienia od Zakupoholiczki na odwyku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz